#25 — Nie lubię planów i celów, czyli wbijam kij w mrowisko!

Z okazji mini-jubileuszu i zbliżającej się rocznicy podcastu przedstawiam moje spojrzenie na kwestię celów i planów, czyli jak ja podchodzę do życia i organizowania swoich działań.

💡
Spodobał Ci się ten odcinek? Zasubskrybuj mój podcast na swojej ulubionej platformie i podziel się nim ze znajomymi!

Transkrypcja odcinka

Cześć, nazywam się Krzysztof Rychlicki-Kicior i witam cię serdecznie w podcaście „Software z każdej strony”, w którym dowiesz się, jak łączą się ze sobą świat biznesu i IT.

To jest odcinek 25.: Nie lubię planów i celów, czyli wbijam kij w mrowisko! To jest odcinek wyjątkowy, bo 25., taka całkiem okrągła wartość. Za chwilkę też minie pierwsza rocznica. Natomiast z mojego punktu widzenia rocznica już minęła, ponieważ zaczęliśmy intensywne prace nad podcastem na początku stycznia ubiegłego roku, tak że w zasadzie nad podcastem już ponad rok pracujemy, bo koncepcyjnie jego historia jest znacznie dłuższa. Doszedłem do wniosku, że ten, można powiedzieć, dosyć wyjątkowy moment skłania mnie do takiego podcastowego skoku w bok i oddania się pewnym refleksjom, które, można powiedzieć, formalnie nie należą bezpośrednio do styku biznesu i IT, na którym tu się na co dzień koncentruję oczywiście, natomiast dotyczą mojego specyficznego podejścia do życia, które myślę, że jak się nad tym zastanowić, i na biznes, i na IT niewątpliwie się przekłada.

Rozwijając swój biznes, często spotykam... w zasadzie powinienem powiedzieć ludzi sukcesu, ale to jest taki wyświechtany slogan, nie przepadam za nim. Z drugiej strony coś w nim jest, bo chodzi po prostu o ludzi, którzy coś osiągnęli. Może ten sukces jest taki mocno niewymierny. Najczęściej spotykam się z przedsiębiorcami, ale też czasami są to osoby ze świata nauki, artyści, czasami też osoby, które łączą ze sobą te różne światy. Wiele spośród tych osób w rozmowie dochodzi do takiego wniosku, że łączy ich istota wyznaczania celów i planów, które kierują ich działaniami. Bywają one często bardzo konkretne, precyzyjne, na przykład chcę, żeby moja firma osiągnęła 5-10 milionów przychodu, chciałbym, żeby moja firma była najszybciej rozwijającą się firmą w regionie według jakiegoś rankingu. Ale oczywiście zdarzają się też takie mniej precyzyjne, choć równie ważne, np. oderwanie się od pracy operacyjnej w firmie, myślę, że marzenie każdego, komu organizacja wzrasta powyżej tych kilku osób, czy chociażby spędzanie większej ilości czasu z rodziną. Cele bywają różne, ale choć nie jestem osobiście ich wielkim fanem, to i tak wolę je od planów, do których jestem nastawiony jeszcze bardziej sceptycznie. Plany rozumiem tu jako metody dojścia do celów. Czyli zrobię jakieś kroki X, Y, Z i w ten sposób dojdę do celu. Z reguły najpierw wyznacza się takie kroki, można powiedzieć, wysokopoziomowe, czyli na pewnym poziomie ogólności, np. zdobycie przychodu dwa razy większego w ciągu roku, co możemy przełożyć na np. mniejsze kroki, czyli zwiększenie sprzedaży, co z kolei przekłada się na jeszcze mniejsze kroki, co oznacza np. zainwestowanie w reklamę content marketing, jakieś konferencje na przykład itd. Można też oczywiście rozpisać to w przypadku procesu zwiększania zatrudnienia, bo jak będzie większa sprzedaż, to ktoś musi obsłużyć taką działalność. Oczywiście żeby zwiększyć zatrudnienie, musimy publikować oferty pracy, musimy mieć proces rekrutacyjny. Może nie musimy, ale powinniśmy zająć się też procedurami onboardingu, offboardingu itd.

I teraz czy same w sobie te cele i plany mnie drażnią? Absolutnie nie. Skoro to już jest taki odcinek trochę bardziej osobisty, to sytuacja jest podobna jak w przypadku pewnego uwielbianego w Polsce wokalisty, osoby z firmy pewnie wiedzą, o kogo mi chodzi, ale nie będę tego mówił publicznie, bo chcę wbić kij w mrowisko, a nie zdetonować bombę atomową. Natomiast był taki wokalista, którego muzyka niespecjalnie mnie ziębi ani parzy. Bardziej irytuje mnie to, jaką jest otoczony powszechną czcią. I trochę taka sytuacja ma miejsce w przypadku celów i planów. Same w sobie są jak najbardziej okej i sam też oczywiście je stosuję, natomiast nadgorliwość, to chyba najlepsze słowo, z jaką podchodzą do nich niektóre znane mi osoby, bywa trochę irytująca. Spotykam się bowiem z sytuacjami, gdy przedsiębiorca pod wpływem nowo wyznaczonych ceków odcina się od dotychczasowych działań. Znowu co do zasady takie podejście jest okej. Nie da się ukryć, że rozmienianie się na drobne czy też, jak mówią inni, łapanie zbyt wielu srok za ogon to jedna z przyczyn nieogarnięcia się i, mówiąc tak zupełnie bezpośrednio, utraty energii na pierdoły. Ja też jestem ofiarą takich sytuacji. Kiedyś zbyt często brałem na siebie dodatkowe zobowiązania. Teraz już staram się być znacznie bardziej selektywny. Tak że ponownie nie sama reguła mnie dziwi, ale gorliwość jej stosowania. W tym momencie możecie zapytać, co ten Rychlicki marudzi. Pewnie sam się nie umie ogarnąć – w sumie do tego się przyznałem – a innym zazdrości, więc czepia się dla zasady. No cóż, czepiam się, bo lubię. To taki nasz mały sport narodowy. Natomiast z realizacją celów przez wiele lat, i to od czasów swojej młodości, nie miałem problemów. Stawiałem sobie cel za celem, choć czasami były to wprost marzenia, i dopinałem swego. Miałem być muzykiem, uczyłem się grać na pianinie, przeniosłem się do bardzo fajnej prestiżowej szkoły, łódzkiego Kopra, czyli I LO im. Mikołaja Kopernika, co też nie było łatwe, bo wydawało się, że po szkole muzycznej przejście do tzw. mat-fizu będzie dużym problemem. Nie było łatwo, ale dałem radę. Natomiast jednym z najlepszych przykładów, też zresztą z czasów szkolnych, było marzenie, które miałem jeszcze przed rozpoczęciem nauki w liceum. Miałem w zasadzie ledwo skończone 16 lat, bo to były wakacje. Marzyłem o tym, że może kiedyś nie będę tylko czytał książek informatycznych, ale jakąś swoją własną napiszę i przede wszystkim ktoś ją wyda. Co ciekawe, marzenie to spełniło się bardzo szybko, bo nie minęły dwa lata, nie skończyłem nawet 18 lat, bo premiera była chyba w maju 2006 roku, na pewno przed urodzinami, a w księgarniach w całej Polsce, może nie wszystkich, ale w całkiem wielu, gościła moja pierwsza książka, skądinąd według mojej wiedzy pierwsza polska książka o tworzeniu aplikacji mobilnych w historii. Na rynku była wcześniej jedna pozycja, ale ona nie była polska, była tylko tłumaczona. No i muszę przyznać, że to nie było tylko doświadczenie pozytywne, bo spotkałem się też z pierwszymi przykładami negatywnych recenzji, takich nawet zakrawających o hejt. Ale może to już temat na inny odcinek.

Pamiętam jak dziś to uczucie, kiedy do domu, jeszcze mieszkania moich rodziców rzecz jasna, przyszła paczka z egzemplarzami autorskimi i czułem dumę, ale jednocześnie niewiele więcej. Bo tak naprawdę minęło trochę czasu, marzenie zrealizowane, a ja już myślami byłem zupełnie gdzieś indziej, bliżej myśli na temat tego, co w przyszłości, jakie studia wybrać – informatyczne, ale którą uczelnię konkretnie. Krótko mówiąc, zawsze, nawet po zrealizowaniu jakiegoś wielkiego celu, marzenia, pojawiają się inne króliczki do gonienia. I o ile wyznaczanie celów jest fajne, może pomóc w takiej mobilizacji w regularnej pracy, o tyle po prostu trzeba też móc cieszyć się tym, jak się do tego celu dociera, a nie samym faktem tego osiągnięcia.

No i tu dochodzimy do sedna. Bo jeżeli całe życie opierasz o cele, to nawet spełnienie jednego czy drugiego nie będzie dawać satysfakcji, bo będą pojawiać się kolejne i kolejne. Możesz kupić sobie coraz lepszy samochód, jeszcze większy, jeszcze wspanialszy dom, podróżować w jakieś dalekie strony świata. Tylko co dalej? Ja to nazywam życiem w przyszłości. Cały czas myślimy tylko o przyszłych wydarzeniach, nie zastanawiając się, co dobrego mamy w teraźniejszości. W każdym razie w grudniu minie 20 lat mojej zawodowej pracy, w trakcie której imałem się różnych zajęć, głównie IT, ale nie tylko, bo i w knajpach grałem na pianinie. Natomiast przez długi czas, zwłaszcza na początku, starałem się wyznaczać cele dość precyzyjnie. Nawet na etapie szkoły, potem studiów, również cele zawodowe. Natomiast z biegiem czasu zacząłem po prostu odpuszczać. Owszem, wyznaczam sobie właśnie nie cele, tylko raczej kierunki związane z rozwojem firmy, z rozwojem osobistym, ale też oczywiście z moją rodziną. Nie tworzę twardych planów, natomiast staram się co do zasady iść naprzód, poznawać nowych ludzi, poznawać nowe doświadczenia, to jest bardzo ważne, przy okazji jednocześnie też nie zapominając o tym, że za coś trzeba żyć. I wiecie co? Nie mogę obiecać, że to zadziała u każdego, ale, jak to się mówi, standardowa odpowiedź administratora IT numer 1, u mnie działa. Czasami może aż za bardzo i nie ukrywam, że bywam zmęczony natłokiem licznych fascynujących przedsięwzięć, natomiast mimo braku takich precyzyjnych celów i planów jestem tam, gdzie chcę być. Co więcej, te ostatnie kilka lat, gdzie mieliśmy pandemię, gdzie też wojna, na nas na szczęście nie tak bezpośrednio, ale jednak w pewien sposób wpłynęła, pokazują, że te plany i cele, jeżeli stawiamy sobie bardzo długoterminowo, to i tak mogą się zmienić. Nawet jeżeli mimo wszystko takie sytuacje nie dzieją się zbyt często. Ale przecież są różne problemy osobiste, niestety często medyczne, które mogą nas trapić. Ja skupiam się przede wszystkim nie na tym, żeby mieć te cele precyzyjnie opisane i je spełniać, tylko żeby być przede wszystkim gotowym do, jak to zgodnie z moim nazwiskiem wychodzi, lądowania na cztery łapy.

Czy jest zatem coś, co mi w życiu przyświeca, jakaś zasada? Mam taką jedną nieformalną i od dłuższego czasu staram się żyć tak, aby moje życie było świetnym materiałem na anegdoty, jak choćby ta, kiedy brałem udział w rytuałach prowadzonych przez niewidomego szamana-programistę, były to takie rytuały rdzennych Amerykanów. Ale to już temat na inną historię.

Dzisiaj na tym kończymy taki krótki, trochę bardziej refleksyjny odcinek, choć może teraz znalazł się dobry moment, żeby to właśnie wyrazić, natomiast przyznam szczerze, że taka krótka rozprawka, można powiedzieć, chodziła mi po głowie od dłuższego czasu. Mam nadzieję, że nie zabrzmiałem zbytnio jak jakiś pseudo coach, kaznodzieja czy inny hochsztapler, ale może w gonitwie za odhaczaniem celów, milestone’ów, tasków, checkpointów, jakkolwiek sobie to nazwiecie, to moje podejście komuś pomoże.

Dziękuję za wysłuchanie zwłaszcza dziś tego nietypowego odcinka. Kłaniam się nisko i do usłyszenia.